Pamiętacie grę w bierki?
To ja gram w tę grę tak jakby na co dzień.
Bezszelestnie.
Bezgłośnie.
Aby niczego nie dotknąć, nie musnąć, nie potrącić niczego.
Sunę po mieszkaniu.
W miękkich skarpetach.
Gdy dziecko śpi.
Obieram ziemniaki nad stołem.
W powietrzu niemalże obieram.
Do garnka w ciszy całkowitej wkładam.
Zalewam tym najmniej szumiącym strumieniem.
Stopniując odpowiednio natężenie wody.
Sztućce z szuflady niczym te bierki wyciągam.
Delikatnie na drewnianym stole kładę.
Bez dźwięku żadnego.
Takich rzeczy jak szafek.
Skrzypiących krzeseł.
Słoików na najwyższej półce nie tykam.
Bo a nuż coś spadnie.
Skrzypnie.
Stuknie.
I mi dziecko obudzi.
Kicham w rękaw w najdalszym zakamarku mieszkania.
Telefon mam wiecznie na wibrującym trybie.
Jestem pod piekarnikiem na dwie sekundy przed tym zanim zacznie pikać.
Że indyk gotowy.
I wtedy zawsze.
Ale to zawsze.
Przychodzi kurier.
No Comments