Pod gumową podeszwą moich na suwak botków skrzypi śnieg.
Moja mała rączka w wełnianej rękawiczce z bałwankiem, którą na drutach zrobiła mi Babcia, mocno zaciska się na grubej, skórzanej rękawicy Taty.
Jest ciemno.
A jednocześnie bardzo jasno, bo wszystkie latarnie, i światła w oknach, które mijamy odbijają się podwójnie i w śniegu potrójnie. Spadające z nieba śnieżynki migoczą w ich świetle.
I rozpuszczają się na moich rzęsach.
Osiadają na niebieskiej w paski czapce Taty.
Idziemy równym krokiem.
Razem z innymi, którzy w tym samym kierunku idą.
Niektórzy ciągną sanki, na których jadą młodsze ode mnie dzieci.
Idziemy wydychając parę z ust.
Ust, które układają się w uśmiech nieświadomie.
Bo idziemy kupić choinkę. Na Polną. Na na Polnej bazar.
Chodzimy tam po choinkę zawsze.
Co roku.
Od pięciu lat, od których jestem na świecie.
I jest to wydarzenie, które ust układanie w uśmiech szeroki, powoduje u mnie niezmiennie.
Tata z uwagą ogląda choinki.
Sprawdza pod kątem wielkości, aby nie była za duża, ani za mała żeby nie była.
Tak aby do naszego plastikowego stojaka z nogami, który Tata już rano z piwnicy wyniósł, zmieściła się idealnie.
Bez specjalnego przycinania pieńka.
Wybieramy świerk.
Który wydaje się nam tam na miejscu idealny.
W domu okazuje się, że z którejś strony, niewidocznej dla nas w tamtej pełnej migoczących śnieżynek chwili, jest krzywy totalnie.
Nie szkodzi.
Dla mnie jest idealny.
W domu pachnie barszczem i pieczonym karpiem.
Mała czarna jamniczka macha ogonem na nasz widok.
Na widok choinki lekko się jeży i szczeka.
Mama w fartuchu wygląda z kuchni i kręci nosem, że za dużą choinkę kupiliśmy znowu.
I że jej się rozklejają uszka kurde mol mówi.
A grzyby jakieś twarde są i zmięknąć nie chcą jej za nic.
Tata zdejmuje z pawlacza pudła.
Te z włosem anielskim i te z bombkami.
Te z ptaszkami ze słomki i drewnianymi kolędnikami.
Z torby wysypują się plastikowe zielone haczyki, na których wieszamy bombki.
Kabel od lampek totalnie poplątany.
A w zeszłym roku przecież na pewno zwijaliśmy dokładnie żeby się nie plątał.
Tata włącza kasetę z kolędami Eleni.
Ja wygrzebuję z torby ulubione bombki w kształcie bałwanków z czerwonym szalikiem i te z szalikiem niebieskim.
I tę najulubieńszą bombkę, murzyńskiego króla w różowej szacie z brokatem.
Kolejność jest ustalona.
I dla wszystkich oczywista.
Najpierw lampki Tata zawiesza, następnie wieszamy bombki i na to łańcuchy i anielskie włosie.
Ja sobie stołek przysuwam żeby do wyższych dosięgnąć gałęzi.
Tata zawiesza na czubku gwiazdę.
Co jakiś czas zagląda do nas Mama w fartuchu mąką ufajdanym żeby zobaczyć jak wygląda choinka.
A wygląda najpiękniej na świecie.
Obwieszona ze sreberek po czekoladkach zrobionym przeze mnie łańcuchem.
I tym z kolorowych papierków krzywo pozlepianych.
Trzydzieści lat pózniej mój mąż na innym zupełnie bazarze, choinkę z namysłem wybiera.
Aby nie była za mała, ale też żeby nie była za duża.
Tak aby do naszego metalowego stojaka w kształcie gwiazdy bez przycinania pieńka się idealnie mieściła.
Obok ja stoję i w ręku trzymam wózek.
A w wózku nasza córka z oczami jak spodki na choinek wybór patrzy z podziwem.
I w oczach jej niebieskich, światełek choinkowych blask odbija się podwójnie i potrójnie się w nich odbija.
Bierzemy jodłę.
Pachnącą lasem.
Idealnie prostą i kształtną podczas zakupu.
W domu w magiczny sposób na krzywą zupełnie podmienioną.
Łaciaty kundel ogonem macha i dokładnie obwąchuje drzewko.
Maciek z piwnicy pudło z bombkami przynosi.
Ja włączam świąteczną płytę Elvisa.
W piekarniku suszą się plastry pomarańczy, które na choince zawiesimy potem.
W pokoju obok śpi nasza córeczka.
Otwieram pudło i tę bombkę wyciągam najulubieńszą swoją.
Z murzyńskim królem w różowej szacie z brokatem.
4 komentarze
nie ma to jak choinki na Polnej… choć teraz też gdzie indziej kupujemy…
Tak ten klimat bazaru na Polnej nie do powtórzenia 🙂
Przepiękna ta bombka! I jaką ma wartość dzięki Twoim wspomnieniom! Znów mnie wzruszyłaś. Wiesz, mam 40 lat, ale poczucie magii świąt Bożego Narodzenia, jakie towarzyszyło mi w dzieciństwie, jest wciąż we mnie żywe. To jest coś, za czym najbardziej tęsknię. W moim rodzinnym domu zawsze była żywa choinka pod sam sufit, choć jak miałam naście lat próbowałam rodziców przekonać do sztucznej. Ale moja mama była nieugięta. W tym roku jedziemy do moich rodziców na Wigilię i to ja im w tym roku załatwiam choinkę, bo mąż przyjaciółki w nadleśnictwie pracuje i może przywieźć. A bombki będą takie, co to jeszcze czasy dzieciństwa mojej mamy pamiętają, niewiele ich już, ale jeszcze kilka ocalało…
Ja o te bombki dbam jak o własne dziecko prawie! taką mają wartość dla mnie sentymentalną. A choinka żywa najlepsza jest na świecie. U mnie potem długo sztuczna była niestety…ale teraz już zawsze żywa 🙂