Od jakiegoś nieskończenie już długiego czasu Kaja ząbkuje.
Te zęby wychodzą jej od tak dawna, że już nawet nie wiem ile dni,
czy tygodni temu to się zaczęło.
A jest ciężko.
Jest czasem tak ciężko, że ja płaczę.
Ja wyję z rozpaczy wręcz.
Bo moje dziecko się budzi z rykiem.
Z rykiem nie chce jeść śniadania.
I z rykiem obiadu nie chce jeść wcale.
Z rykiem się kładzie na drzemkę.
I z rykiem z niej wstaje.
I tak z tym rykiem do kolejnego dnia się bujamy, kiedy to znowu od rana jest ryk.
Ja już tego znieść nie mogę.
Ściany prawie z tych nerwów gryzę.
Z tej frustracji, że nic normalnego się z dzieckiem zrobić nie da.
Na spacer średnio, bo ryk.
Klocki ustawiać też nie.
Nawet bajki, o zgrozo z laptopa w akcie rozpaczy puszczane, też się Kajce nie podobają.
Ogórek wąsaty i puszek okruszek spazmy histerii u mojej córki wywołują.
I u mnie tym bardziej.
Wczoraj naleśniki usmażyłam, żeby tą złą passę przerwać,
i z jabłkami i cynamonem córce podałam.
Zjadła nawet, ale lekko porykując pomiędzy kęsami.
A ile się wyryczała podczas smażenia, gdy mi na nogawce zwisała przez piętnaście naleśników, to wolę nie wspominać.
Więc gdy dzisiaj rano się obudziła z tym rykiem znowu, to ja już z sił opadłam kompletnie. Pomimo tego, że właśnie leżałam w łóżku jeszcze w pozycji opadniętej.
Nie wezmę jej na ręce pomyślałam.
Nie wezmę tego ryczącego stwora za nic.
Nie przetrwam takiego ryczącego dnia kolejnego.
No bez kitu nie przetrwam.
Do męża sto esemesów o mojej frustracji tą sytuacją spowodowanej dalejże wysyłać zaczęłam.
Maść na dziąsła wyciskać tonami do paszczy dziecięcia ryczącego.
Ziołowe wygrzebałam tabletki labofarmu na uspokojenie i od razu dwie na raz sama zażyłam.
I dziecko me mimo wszystko na ręce wzięłam.
Pieluchę zmieniłam.
Mleko podałam.
Włączyłam Sinatrę zamiast ogórka.
Melisę zaparzyłam sobie i do wtóru z córką nad losem naszym okrutnym pochlipując,
na dywanie zaległam, by się z nią trochę pobawić.
Nie była to udana zabawa, bo maść na dziąsła nie działała jakoś dzisiaj niestety.
Więc w końcu się poddałam i z wtulonym we mnie ząbkującym dzieckiem zaczęłam spacerować po salonie.
Mąż mój w tym czasie namiary na psychologa dla mnie wyszukiwał.
Okoliczne baseny i siłownie w okolicy bliskiej sprawdzał,
pod kątem mojego się w tych miejscach wyżycia.
Tudzież uspokojenia nerwów skołatanych moich.
Aż nadeszła pora drzemki.
Nareszcie juhuu hurra nadeszła chwila oddechu.
Dziecko ryczące padło w końcu.
A ja padłam obok z telefonem w ręku.
Weszłam na fejsbuka.
I u znajomej zobaczyłam takiego posta.
O chłopcu, który ma jakiś gen wadliwy.
I od czterech lat codziennie się skręca z bólu.
A skręca się tak, że mu już stawy pękają.
Skręca się tak, że prawie przytomność traci.
I przez te wszystkie cztery lata swojego siedmioletniego życia, się tak skręca.
I jego rodzice mu pomóc nijak nie mogą.
Lekarze do tej pory też jakoś nie mogli.
Aż w końcu ktoś w Stanach jakiś lek opracował, co to może się uda, że chłopcu pomoże.
Ale kosztuje oczywiście miliardy dolarów.
A ja mogę moje dziecko wziąć na ręce.
Mogę przytulić, po głowie pogłaskać i ewidentnie widzę, że to jej pomaga trochę.
Mogę tą maścią za dwadzieścia złotych jej dziąsła smarować.
Naleśniki usmażyć tu u nas w Warszawie, we własnej kuchni, a nie w Stanach za oceanem.
I nie potrzebuję do tego milionów złotych.
Tylko cierpliwości trochę więcej i więcej pokory trochę.
By mojej ząbkującej córeczce ulżyć w niedoli.
Wstyd mi się zrobiło mega.
Pomogłam chłopcu jak mogłam od razu.
I Wy też pomóżcie: TUTAJ
I nagle gdy tak o jego i jego rodzicach cierpieniu czytałam,
to tak się poczułam jakby ktoś dał mi po pysku.
Że co ja sobie wyobrażam.
Że tak płacze i cierpię i życia dalszego dla siebie nie widzę.
A przecież nic się nie dzieje złego.
Nic poważnego się dziecku mojemu nie dzieje.
Ryczy od rana do nocy bo ją dziąsła bolą.
A nie gen zmutowany czy inne masakry.
I należało mi się to po pysku dostanie jak nie wiem.
Do pionu mnie postawiło od razu.
Żeby z losem nie igrać przychylnym mi w życiu bardzo.
I żeby pamiętać w minucie każdej i w każdej pamiętać sekundzie.
Że powodów to ja mam tylko do łez szczęścia przecież.
2 komentarze
mnie to się często zdarza dostać po pysku. wystarczy, że facebooka człowiek otworzy i już bach, z liścia. ten ogrom cierpienia innych jest porażający, a a ja mam problem, bo mi zabrakło śmietany do obiadu albo pada a ja muszę lecieć po starszą córkę do szkoły z młodszym synkiem na rękach. a wczoraj natknęłam się na parę zdjęć z alleppo i tak w pysk dostałam, że wciąż się zbieram. człowiek to taki durny czasem jest… pozdrowienia!
No niestety często się o tym zapomina jak mamy dobrze…Pozdrawiam!